Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chadzkę, kierując się w stronę wielkiego duaru, położonego na brzegu rzeki w półmilowéj odległości od obozu. Cała ludność duaru, zaciekawiona, pośpieszyła na nasze spotkanie. W tém miejscu na rzece był most o jednym luku, w stylu arabskim; most stary wprawdzie, ale, oprócz małoznaczących uszkodzeń, cały jeszcze i mocny, a obok niego szczątki innego mostu, częścią osadzone, że tak powiem, w kamienistych, wysokich brzegach, częścią nagromadzone w samem łożysku rzeki. Na lewym brzegu, o jakie pięćdziesiąt kroków od mostu, znajdował się wielki kawał starego muru; pozostały tam również ślady fundamentów, oraz kilka wielkich, ociosanych kamieni, które naprowadzały na myśl, iż tu niegdyś musiał się wznosić jakiś gmach okazały. Daléj ulica była pusta. Miały to być, jak nam mówiono, szczątki arabskiego miasta Mduma, wzniesionego na gruzach innego miasta, które to istniało jeszcze za czasów przedmuzułmańskich. Dla tego zaczęliśmy szukać śród gruzów, w nadziei znalezienia jakichś śladów budownictwa rzymskiego; lecz nadzieja nas zawiodła; bo czy to, że nie umieliśmy szukać, czy, że takich śladów wcale nie było, dość, iż nie odkryliśmy nic zgoła ku wielkiemu zadowoleniu arabów, którzy myśleli zapewne, iż szukamy na podstawie skazówek naszych ksiąg dyabelskich jakichś skarbów ukrytych tu przez Rumlów (rzymian), od których, w ich mniemaniu, wszyscy chrześcianie pochodzą. Jednakże kapitan di Boccard, gdy powtórnie przez most przechodził, aby do obozu powrócić, spostrzegł w dole na rzece na wierzchołku olbrzymie-