Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarzyczki, noszące jeszcze widoczne ślady przestrachu i zdziwienia. Przed mułem, który, w bogatym czapraku i wieńcach, wyglądał jak rumak ze stajni sułtana, szli trzej grajkowie z bębnem, piszczałką i trąbką, grając zajadle; po bokach i z tyłu kroczyli krewni i przyjaciele, z których jeden podtrzymywał dzieci, aby z siodła nie spadły, drugi podawał im cukierki, a inni strzelali z pistoletów na wiwaty krzycząc i podskakując. Gdybym nie wiedział przyczyny tego uroczystego pochodu, mógłbym mniemać, że te biedne dzieci są ofiarami poświęconemi bogom, które na śmierć prowadzą. Niemniéj byłto widok niepozbawiony wdzięku i poezyi, chociaż znalazłbym go poetyczniejszym o wiele, gdyby minie powiedziano, że ten religijny obrządek został spełniony przez cyrulika.


∗             ∗

Dziś wieczór byłem świadkiem dziwnéj metamorfozy murzynki Rakmy, służącéj ministra. Jéj towarzyszka weszła do mego pokoju, prosząc abym z nią poszedł, gdyż chce mi coś ciekawego pokazać; cicho, na palcach, zaprowadziła mnie przed jakieś drzwi przymknięte i, otwierając je szybko, zawołała: Proszę patrzéć jak Rakma wygląda! Rakma, którą dotychczas nawykłem był widziéć w skromnym ubogim stroju niewolnicy, przedstawiła mi się pod tak nową postacią, żem zrazu własnym oczom wierzyć nie