Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chciał. Zdawało mi się, że to sułtanka z cesarskiego haremu, królowa Tombuktu, księżniczka jakiegoś nieznanego państwa środkowéj Afryki, która na cudownym kobiercu Bisnagara przeniosła się nagle do domu ministra. Widziałem ją zaledwie chwil kilka i nie umiałbym powiedziéć jak była ubrana. Śnieżna białość, szkarłat i blask złotych galonów pod wielką, przezroczystą zasłoną, wraz z twarzą czarną jak heban, przedstawiały tak jaskrawą harmonią barw i takie barbarzyńsko-wspaniałe bogactwo, że na opisanie ich słów nie znajduję. Nagle podczas gdym się zbliżał do murzynki, aby jéj przyjrzéć się lepiéj, cały ten przepych znikł pod żałobnym, mahometańskim całunem; księżniczka zmieniła się w widmo, a widmo pierzchło, pozostawiając w pokoju przykry zapach właściwy czarnéj rasie, który do reszty rozwiał złudzenie.


∗             ∗

Słysząc wielki hałas na placu, pośpieszyłem do okna i zobaczyłem jakiegoś murzyna, obnażonego do pasa, siedzącego na ośle, którego otaczało kilku arabów, uzbrojonych w kije, i za którym biegł tłum krzyczących chłopaków. Zrazu zdało mi się, że to jakiś obchód wesoły, a ponieważ cala ta procesya przeciągała w pewném oddaleniu od domu poselstwa, podniosłem więc lornetkę do oczu, aby się lepiéj jéj przyjrzéć. Lecz zaledwiém to uczynił, przebiegł mnie