Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głębi duszy przenika. Jest to niby skarga jednostajna a cicha, która w końcu ujarzmia myśl i kołysze ją jak szmer strumyka, śpiéw świerszczy lub odgłos młotów bijących w kowadło, który dolatuje do nas gdy wieczorem w pobliżu wioski przechodzim. Czuję potrzebę skupienia myśli; usiłuję odgadnąć tajemnicze znaczenie tego wiecznie powtarzającego się wyrazu, który dźwięczy mi w uszach. Jestto muzyka barbarzyńska, prosta i pełna słodyczy, która budzi we mnie wspomnienia moich lat najmłodszych, i uczuć doznawanych w dzieciństwie podczas opowiadań z dziejów biblijnych, i snów zapomnianych, i rojeń o Indach i krajach bajecznych; która przenosi mnie w gaje z jakichś drzew nieznanych, pomiędzy kapłanów sędziwych, pochylonych do koła bogów ze złota; lub na niezmierzone równiny, na pustynie bezbrzeżne, gdzie karawany trwożném okiem badają krwawy, jak łuna pożaru, widnokrąg i pochylają głowy polecając się Bogu. Nic, z tego co mię tu otacza, nie napełnia mnie tak silną tęsknotą za matką i domem jak tych kilka ciągle powtarzająch się nutek, śpiéwanych głosem cichym przy brzęku gitary.


∗             ∗

Dziwne to są naprawdę te sklepy arbskie! Każdy z nich, bez wyjątku, jest rodzajem alkowy, znajdującéj się na wysokości mniéj więcéj metra od ziemi, z jednym tylko otworem w środku od strony ulicy, do któ-