Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzał się rewolwerem jak szabla. Ponieważ wszyscy nawykli do ruchów i postaw dzikich i strasznych, żaden nie umiał przybrać téj spokojnéj, swobodnéj postawy, któréj ich uczył kapitan. Jeden z żołniérzy przyszedł do nas, pytając, czy nie zechcemy dać paru groszy pewnéj wieśniaczce, u któréj wziął dla nas garnek mléka. Chętnie przystaliśmy na to, ale pod warunkiem, aby owa wieśniaczka sama przyszła po pieniądze. Wieśniaczka przyszła. Była to kobiéta, trzydziestoletnia, czarna, szpetna, pokryta łachmanami, mogąca wstręt wzbudzić w takim nawet człowieku, który się niczego nie brzydzi. Zbliżyła się powoli, zakrywając sobie twarz jedną ręką. A stanąwszy o pięć kroków od nas, odwróciła się nagle plecami i drugą rękę wyciągnęła ku nam. Jakżeż się rozgniewał komendant! Bądź spokojną, zawołał, nie zakocham się w tobie, nie stracę głowy, mogę jeszcze panować nad sobą. Wielki Boże! a to mi niesłychana skromność! Włożyliśmy jéj pieniądz do ręki, zabrała garnek od mléka i biedź poczęła w stronę swojéj chaty, a dobiegłszy do progu, stłukła sprofanowane naczynie o kamień. Zaczęliśmy wstępować na górę pieszo; towarzyszyła nam jedna część eskorty. Góra Zalag ma około tysiąca metrów wysokości nad poziomem morza, jest skalista, bardzo stroma, bez ścieżek. Po kilku minutach zwinny kapitan znikł pomiędzy skałami, ale dla komendanta, dla Ussiego i dla mnie to wejście na górę było jedną z dwunastu prac Herkulesa. Każdy z nas miał araba przy boku, na którym się wspierał, który wskazywał mu gdzie ma sta-