Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dni kilku jakiéjś staréj książki arabskiéj, a ci wszyscy maurowie, których o nią pyta, poglądają na siebie, mówiąc: Książka potrzebna panu? Kto ma książki w Fez? Jeżeli się nie mylę, miał je kiedyś ten a ten kupiec; ale umarł, i nie wiemy kto są jego spadkobiercy. A dzienników arabskich wydawanych w innych krajach możnaby dostać? Jedyne czasopismo arabskie wychodzące w Algierze przychodzi wprawdzie regularnie do Fez, ale odbiera je sułtan. Słowem, pomimo, iż wiem doskonale, że nie całe dwieście mil dzieli mię od Gibraltaru, gdzie może właśnie tego wieczoru dają Łucyą z Lamermoru, i że od dziś za dni ośm mogę być we Florencyi i przechadzać się tam po Logii dei Lanzi jednak, czuję się niezmiernie dalekim od Europy. Nie przestrzeń, nie mile oddalają nas od kraju naszego, lecz ludzie i całe to otoczenie. Z jakąż rozkoszą zrywamy opaskę Gazety Urzędowéj i otwieramy listy, które do nas przychodzą! Owe biédne listy, które uszły rąk karlistów i rozbójników Sierry Moreny, przebyły najeżoną skałami górę Czerwoną, przepłynęły w zaciśniętéj ręce beduina Kus, Sebu, Meches i rzekę Niebieskiéj fontanny, które przyniosły kilka serdecznych wyrazów przyjaźni i miłości, tak dalece potrzebnych nam w tém otoczeniu, w którem słyszymy same przekleństwa i złorzeczenia.