Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóż to za jedni byli ci oficerowie? Czy majorowie głównego sztabu? Czy adiutanci ministra wojny? Czy naczelnicy dywizyi? Skoro tak w ogóle mało wiemy o Marokko, tém mniéj możemy wiedziéć coś pewnego o ministeryum wojny, które ze wszystkich jego ministeryów jest najbardziéj tajemnicze. Powiadają na przykład, iż w razie świętéj wojny, wówczas, gdy się ogłasza prawo Dżehad, które wszystkim mężczyznom zdolnym broń nosić, nakazuje za nią uchwycić, sułtan może zgromadzić dwieście tysięcy żołnierzy; lecz, jeżeli nie znaną jest chociażby przez przybliżenie ilość ludności państwa całego, zatém na jakiéjże podstawie opiera się ta liczba? A któż wié ile jest wojska stałego? I któż zbadać potrafił, nie mówię, liczbę tego wojska, ale przynajmniéj jego organizacyą i podział, skoro oprócz dowódców nikt nie o tém nie wié, a dowódzcy albo nie chcą odpowiadać, albo nie mówią prawdy, albo nie umieją wyrażać się w ten sposób, by ich można było zrozumiéć.
Sid-Abd-Allah, uprzejmy gospodarz, prosił nas o zapisanie naszych nazwisk w jego pugilaresie, i na pożegnanie ręce wszystkich po kolei przycisnął do serca.
Już byliśmy na progu, kiedy dopędził nas niebieski olbrzym. Zatrzymaliśmy się: popatrzył na nas z jakimś dziwnym uśmiechem i półgłosem, wprawdzie z wymową nieco maurytańską, ale najczyściéj po włosku rzekł:
— Panowie, bywajcie zdrowi!
Od razu przyszły nam na myśl wszystkie żarci-