Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się tuż przy samym brzegu stołu, o parę cali od talerza, komendanta. Żołniérze poselstwa usługiwali do stołu. O krok od stołu stał ów olbrzym niebieski, nieruchomy jak posąg, z ręką na pistolecie.
Sid-Abd-Allah był niezmiernie uprzejmy dla posła.
— Pan mi się bardzo podobasz, — kazał mu powiedziéć od razu, bez żadnego wstępu.
Pan Morteo spełnił jego żądanie. Poseł odpowiedział, że i on również bardzo mu się podoba.
— Zaledwiem pana zobaczył, ciągnął daléj minister, już moje serce należało do pana.
Poseł wywzajemnił mu się, płacąc pięknem za nadobne.
— Sercu, zawyrokował na zakończenie Sid-Abd — Allah, opiérać się niepodobna; a skoro ono nakazuje nam kochać jakąś osobę, to już nawet nie wiedząc dlaczego, musimy ją kochać.
Poseł przeciągnął doń rękę, a on przycisnął ją. do serca.
Podano nam ośmnaście potraw. Nie mówię o nich. Powiem to tylko, iż jestem pewien że w dniu sądu mego, potrawy te policzonemi mi będą. W dodatku woda trąciła piżmem, serweta była kolorowa, krzesła rozkołysane. Ale wszystkie te małe niedogodności, zamiast popsuć nam humor, wprawiały nas tylko w jakąś dziwną wesołość i pobudzały do żarcików, tak iż nie pamiętam, abyśmy kiedy dokazywali bardziéj niż owego poranku. O! gdybyż nas słyszał Sid-Abd-Allah! Ale Sid-Abd-Allah miał uszy i oczy jedynie