Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się grzecznie, pochylając głowę na pół ukrytą pod olhrzymiém zawojem.
Po zamienieniu z nim kilku wyrazów, proszono abyśmy przeszli do jadalnego pokoju. Najprzód Poseł, a potém my wszyscy, po jednemu, przeszliśmy, schyleni prawie pod kątem prostym, przez owe małe drzwiczki i znaleźliśmy się na innym dziedzińcu, dużym, otoczonym zgrabnemi lukami, pokrytemi prześliczną» różnobarwną mozajką. Pałac ten został podarowany przez sułtana Jego Ekscelencyi Sid-Abd-Allahowi. Sam nam o tém powiedział pochylając głowę i zamykając oczy z wyrazem głębokiego, religijnego niemal uszanowania.
W jednym rogu dziedzińca była gromadka oficerów w białych płaszczach i zawojach; w drugim, przeciwległym, cały tłum sług, pośród których odznaczał się, olbrzymim swym wzrostem, piękny młodzieniec, ubrany całkiem niebiesko, po żuawsku, z długim pistoletem u pasa. We wszystkich drzwiczkach i oknach czterech murów ukazywały się i nikły na przemiany głowy kobiét i dziewczynek najrozmaitszych odcieni skóry; zewsząd dolatywało kwilenie niemowląt.
Usiedliśmy do koła małego stołu, w malutkim pokoiku, którego większą część zajmowały dwa olbrzymie łóżka. Minister usiadł obok Posła nie w jednym z nim rzędzie ale nieco głębiéj i już tak siedział przez cały czas śniadania, pociérając silnie swoją czarną bosą nogę, opartą na kolanie w ten sposób, iż wielce szanowne, ministeryalne palce owéj nogi, znajdowały