Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie są to jedyne i największe klęski, które trapią Marokko pod panowaniem rodu Filelich: stokroć gorszeni były wojny z Hiszpanią, Portugalia, Holandyą, Anglią, Francyą i Turkami w Algierze; straszne powstania berberów, nieszczęśliwe wyprawy do Sudanu, bunty fanatycznych pokoleń i straży murzyńskiéj; prześladowania chrześcian; wojny zacięte o tron pomiędzy rodzonymi braćmi, ojcami i synami, stryjami i synowcami; państwo od czasu do czasu rozrywane na części i znowu pod jednym skupiające się rządem; sułtanowie po pięć razy zrzucani z tronu i po pięć razy go odzyskujący: zemsty okropne pomiędzy książętami jednéj rodziny, zazdrości kobiéce, zbrodnie ohydne, straszliwa nędza, szybki upadek wszelkiéj cywilizacyi i powrót do dawnego barbarzyństwa; a podczas całego tego czasu ta jedna zasada zawsze zwycięzka: ponieważ cywilizacja europejska może zakwitnąć tylko na gruzach całego politycznego i religijnego gmachu wzmiesionego przez Proroka, za tém ciemnota jest najlepszą obroną państwa a barbarzyństwo niezbędnym warunkiem jego istnienia. Z taką to aureolą dziejową przedstawiał się naszéj wyobraźni młody sułtan, przed którym mieliśmy stanąć.
O ósméj rano Poseł, wice konsul, pan Morteo, komendant i kapitan w swych wspaniałych mundurach stali już na dziedzińcu, w tłumie żołniérzy ubranych w strój galowy, śród których był i kaid. Tylko my, to jest dwaj malarze, lekarz i ja, wszyscy czteréj we frakach, w cylindrach a raczéj klakach i w białych krawatach, nie mogliśmy się jakoś odważyć na wyjście z pokoju, a to z obawy by nasz dziwaczny u-