Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tém trudniéj mi było pogodzić się z tą myślą, iż człowiek ten może miéć coś wspólnego z naszym Sellą lub Minghettim. Jeden z tłumaczy powiedział mi, że pan minister jest bardzo rozumny, i na dowód tego przytoczył, iż pewnego dnia, gdy mu pokazano jedne z tych maszynek, które robią arytmetyczne zadania, on sam wykonał i bez jéj pomocy éeż same zadania równie dobrze i równie prędko. A trzeba było widziéć z jakim to wyrazem uszanowania i uwielbienia Selam, Ali, Civo i cała nasza służba arabska, patrzyli na tych ludzi, którzy po sułtanie byli w ich oczach uosobieniem najwyższéj mądrości, władzy i chwały, jaką tylko można osiągnąć na ziemi!


Gdy się odwiédziny skończyły, zaczęliśmy się rozglądać w pałacu i rozlokowywać w nim jak na czas dłuższy. Dwaj malarze, lekarz i ja, zajęliśmy pokoje wychodzące na ogród; inni te, które były od dziedzińca. Tłumacze, kucharze, dwaj majtkowie, służba, żołniérze, wszyscy sobie kątek wygodny znaleźli. W kilka godzin wewnętrzny wygląd pałacu zmienił się do niepoznania.


Po należytém rozlokowaniu się w nowéj siedzibie zaczęto wybierać się na miasto. Najprzód wyszli Biseo i Ussi, potém komendant i kapitan; co do mnie, postanowiłem dnia tego w domu pozostać, odkładając do następnego poranku, kiedy będę miał świéży, wypoczęty umysł, zwiédzenie stolicy szeryfów. Moi towarzysze wychodzili po dwoje, otoczeni, jak złoczyń-