Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bitwy, obraz wspaniały i dziki, który w zachwyt wprawia i odurza.


Przejeżdżamy przez wielką bramę, poglądamy do koła w nadziei zobaczenia domów miasta, i widzimy natomiast, iż nas jeszcze otaczają mury i wieże z blankami; na lewo znajduje się kuba z zieloną kopułą, ocieniona dwu palmami; przed kubą, przy murach, na murach, na wieżach, wszędzie pełno ludzi. Przejeżdżamy pod inną bramą i jesteśmy nareszcie na ulicy opasanej domami. Bardzo niejasne zostało wspomnienie z tego, com Widział przeżdżając przez miasto; tak bowiem byłem odurzony całém owém niezwykłém powitaniem naszego poselstwa przed murami, iż ciągle musiałem miéć uwagę zwróconą na siebie i na mego wiérzchowca, który co chwila potykał się na okropnym bruku, pełnym dołów i olbrzymich kamieni; a dobrze wiedziałem, iż w tym tłumie koni i ludzi, gdybym spadł z siodła, byłoby już po mnie. Pamiętam to tylko, że przejeżdżaliśmy przez kilka ulic ciasnych, brudnych, opasanych bardzo wysokiemi domami, to jadąc pod górę, to spuszczając się nadół, duszeni kurzawą i ogłuszani stukiem kopyt końskich; i że po półgodzinnéj jeździe, przebywszy cały labirynt zaułków tak wąskich, iż w nich tylko jeden za drugim mogliśmy się posuwać, zatrzymaliśmy się przed niewielką bramą, śród dwu sze-