Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niego i do jego oddziału można byłoby zastosować to. co mówił Don Abbondio[1] o Nienazwanym i o jego brawach, aby utrzymać w karbach takie figury jak te, trzeba koniecznie taką miéć minę. Nie troszcząc się bynajmniéj o dojrzałą już pszenicę i jęczmień, które rosły po obu stronach drogi, żołniérze wypuścili w cwał konie i rozbiegli się szeroko po polach: rozpoczęły się zwykłe harce i strzały: dawali ognia po dwu, po pięciu, po dziesięciu razem, podrzucali w górę strzelby, rzucali się na tysiączne sposoby, krzyczeli jak opętani. Jeden z nich tak szybko obracał strzelbą nad głową, iż migała tylko w powietrzu. Drugi mimo nas zawołał głosem potężnym: Oto piorun! Trzeci, którego koń nagle w bok się rzucił, omało nas wszystkich nie obalił na ziemię.
Dojechawszy do pewnego miejsca Poseł i kapitan, wraz z Hamedem-ben-Kasenem i kilku żołniérzami oddzielił się od karawany, aby się udać na górę Selfat, o parę mil odległą, z któréj miał być widok prześliczny; a my ruszyliśmy dalej drogą wytkniętą dla naszéj podróży.
Wkrótce potém zdarzył się wypadek, który, jak sądzę, nigdy minie wyjdzie z pamięci.

Na nasze spotkanie szedł półnagi chłopak, szesnasto czy ośmnastoletni, z wielkim kijem w ręku, pędząc przed sobą dwa uparte woły.

  1. Jedna z głównych postaci w powieści Narzeczeni Aleksandra Manzoniego.