Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dał poznać po sobie, aby te czterdzieści franków, które na miesiąc pobierał, miały mu się wydawać wynagrodzeniem może nieco za szczupłém: nie miał cienia zarozumiałości i dumy: pomagał nam wsiadać na koń, próbował własnoręcznie czy nasze siodła mocno podwiązane, podpędzal kijem, przejeżdżając mimo, te z naszych mułów, które najwięcéj okazywały uporu: był zawsze gotów każdemu się przysłużyć; odpoczywał skulony na ziemi jak ostatni ze sług, obok naszych namiotów; uśmiéchał się do nas każdą razą gdy widział że my się śmiejemy; częstował nas kuskussu, zrywał się na równe nogi, jakby lalka na sprężynach na jedno skinienie Posła; pięć razy na dzień, jako prawowity muzułmanin, odmawiał pacierze, liczył jaja mony, był obecny przy zarzynaniu baranów, zaglądał do albumów malarzy, nie objawiając najmniejszego zgorszenia; słowem był to, jak sądzę, człowiek najbardziéj ad hoc, jakiego Jego Sułtańska Mość mogła dla tej misyi wybrać śród tłumu swych bosych generałów. Hamed Ben-Kasen często z dumą wspominał o tém, iż jego ojciec był generałem podczas wojny z Hiszpanią i nieraz mówił nam o swoich synach, którzy mieszkali z matką w Mekinez, jego mieście rodzinnym. Już od trzech miesięcy, rzekł pewnego dnia z westchnieniem, nie widziałem ich! Może chciał powiedziéć: nie widziałem jéj, a powiedział ich przez skromność.
Po złożeniu mony, przy któréj byliśmy obecni i w któréj, pomiędzy innemi rzeczami, znajdował się tak olbrzymi półmisek kuskussu, iż go z trudnością