Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hassenówi gubernator ich Abd-Allah czyli sługa boży.
Przez cały ten poranek, podobnie jak i dnia zeszłego, jechaliśmy po równinie, śród łanów jęczmienia, pszenicy i gryki, przeplatanych znacznymi obszarami, porosłymi dzikim koprem i kwieciem, usianych tu i owdzie grupami drzew i czarnymi namiotami, wyglądającymi zdaleka jak te wielkie stosy węgli, które od czasu do czasu widzimy na polach dolnéj Toskanii. Spotykaliśmy częściéj niż dotąd trzody, konie, wielbłądy, gromadki arabów. W oddali przed nami ciągnęło się pasmo gór delikatnéj popielatéj barwy, a na połowie odległości, pomiędzy górami i karawaną, bieliły się dwie kuby, piérwsza oświetlona słońcem, druga ledwie widzialna. Były to kuby Sidi-Ghedara i Sidi-Hassema, pomiędzy któremi przechodzi granica ziemi Beni-Hassen. W pobliżu dalszéj kuby miał w dniu tym stanąć nasz obóz.
Jednak na długo przed tém nim stanęliśmy na granicy, gubernator Sidi-Abd-Allah, który od chwili wyjazdu był jakiś niespokojny i zamyślony, zbliżył się do Posła i na migi dał mu do poznania, iż chce z nim rozmawiać.
Mahomet Dukali spostrzegł to i ku nim pośpieszył.
— Poseł Italii raczy mi przebaczyć, — rzekł dziki. ponury ów gubernator, — że się ośmielam prosić go o pozwolenie wrócenia nazad z moją eskortą.
Poseł spytał go dlaczego chce to uczynić.
— Dlatego, — odpowiedział Sidi-Abd-Allah