Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dów ich racic na ziemi, obnoszenie lalki w tryumfie o piérwszych brzaskach zorzy porannéj, wzywanie imienia Maryi, które ma ulgę położnicom przynosić, taniec w koło, który przypomina obrządki czcicieli słońca. — Jedna rzecz tylko jest widoczna i jawna, to ich wielka nędza. Żyją ze szczupłych plonów ziemi źle uprawnéj, których znaczna część idzie jeszcze na uciążliwe, zmienne podatki, ściągane albo przez szejka, albo przez naczelnika duaru, którego sami wybierają i który znajduje się pud bezpośrednią zwierzchnością gubernatora prowincyi. Składają gubernatorowi, czy to w pieniądzach, czy w naturze, dziesiątą część plonów; oprócz tego od każdéj sztuki bydła i od każdego konia płacą franka mniéj więcéj. Wnoszą sto franków na rok za każdy obszar gruntu téj wielkości, iż go można z pomocą dwu wołów uprawić. Składają sułtanowi, w ważniejsze święta doroczne, obowiązkowy podarunek, którego wartość da się w ten sposób okréślić, iż każdy namiot musi nań wydać do pięciu franków. Dają pieniądze lub żywność, stosownie do uznania gubernatora, kiedy przez prowincyą przejeżdża sułtan, basza, poseł, albo kiedy przez nią wojsko przeciąga. Oprócz tego, każdy kto ma choć trochę pieniędzy, wzbudza chciwość w gubernatorach, których zdzierstwo, nieosłonięte żadnemi pozorami, jest poprostu bezczelnym gwałtem, dokonywanym na bezbronnych i słabych. Słynąć za człowieka zamożnego jest tu wielkiém nieszczęściem. Kto nieco grosza uciułał, zakopuje go w ziemi, wydaje ostrożnie, w tajemnicy, udając głód i nędzę. Nikt tu nie weź-