Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzy do miast biorą ich na swą służbę, opowiadających o tém zdumieniu, jakiego wzięci z duaru chłopcy doznają wchodząc po raz piérwszy do pokoju; jak macają ściany, jak nogą stukają w podłogę, z jakiem żywém wzruszeniem podchodzą do okna, jak się staczają ze schodów. W tych koczowniczych wioskach najważniejszymi wypadkami są śluby. Pannę młodą, siedzącą na wielbłądzie, owiniętą w biały płaszcz, całą woniejącą, z paznokciami pomalowanymi na czerwono hennesem, z brwiami poczernionemi korkiem palonym i najczęściéj należycie utuczoną na tę uroczystość pewną trawą zwaną ebbo, którą dziewczyny arabskie spożywają w wielkiéj ilości, rodzina i przyjaciele odprowadzają śród hałaśliwych okrzyków i strzałów do duaru pana młodego. Duar pana młodego zaprasza na ten dzień okoliczne duary, i których przybywa nie raz stu i dwustu mężczyzn na koniach, uzbrojonych w strzelby. Oblubienica zsiada z wielbłąda przed namiotem swego przyszłego męża i usiadłszy na siodle, przybraném w liście i kwiaty, przygląda się zabawie. Podczas gdy mężczyźni wykonywają lab-el-barode, kobiéty i dziewczęta zbierają się przed nią w kółko i tańczą, a raczéj skaczą, przy dźwiękach piszczałki i bębna, do koła rozesłanego na ziemi haika, na który każdy z zaproszonych przechodząc, rzuca pieniądz dla nowożeńców; woźny głosem donośnym oznajmia o wielkości daru i wyraża jakieś dobre życzenie ofiarującemu. Pod wieczór kończą się tańce, milkną strzały, wszyscy siadają na ziemi, śród zgromadzonych zaczynają krążyć olbrzymie półmiski kus-