Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Była to druga mona, ofiarowana dobrowolnie Posłowi przez Sidi-Mohameda Ben-Ajidę, być może dlatego, aby zatrzéć przykre wrażenie, które jego dumna, pogardliwa mina mogła na nas sprawić.


Jeszcze darów obfitych nie złożono na ziemi, gdy zjawił się i sam gubernator ze swymi pięciu synami; wszyscy jechali na koniach, za nimi cały tłum sług podążał.
Poseł przyjął ich w swoim namiocie; po chwili zawiązała się rozmowa przy pomocy tłumacza.
Ale jaka rozmowa! Poseł zapytał jednego z synów Ben-Andy czy słyszał kiedy o królestwie włoskiém. Młodzieniec odpowiedział, iż parę razy imię tego państwa obiło mu się o uszy. Jeden z jego braci zapytał, który z dwu krajów czy Anglia, czy Włochy znajdują się daléj od Marokko. Pytali o to ile mamy dział, jak się nazywa stolica naszego państwa, i jak się nasz król ubiera. Podczas rozmowy zarówno synowie jak i ojciec przyglądali się uważnie naszym krawatom i łańcuszkom od zegarków. Poseł zadał gubernatorowi parę pytań dotyczących rozległości jego prowincyi i liczby zamieszkującéj ją ludności. Czy to, że sam nic o tém nie wiedział, czy też że obawiając się jakiegoś podstępu, nie chciał w téj mierze nic a nic powiedziéć, dość iż nie było sposobu wydobyć z niego jakiéjś zadawalniającéj odpowiedzi.
— Co do ludności, rzekł, niepodobna wiedziéć dokładnie jak jest wielką.