Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbliżył się do nich, pytając od jakiéj choroby chcą się leczyć.
Za całą odpowiedź, w obecności naszej wszyscy razem obnażyli lewe ramię... ramię to, od pleców do ręki, pokrywała okropna róża syfilityczna.
— Dziedziczna, rzekł jeden z nich. A ojciec który był przytém obecny, potwierdził obojętnie:
— Tak, dziedziczna.
— Mój Boże, mając tuż pod bokiem siarczane wody, dojść do takiego stanu! zawołał pan Miguerez ale gdzieżby się tam chcieli leczyć! Wolą tracić czas i zdrowie, radząc się swych szarlatanów, którzy im każą nosić na szyi amulety i ustępy z Koranu!
Dał im jakieś lekarstwo, nauczył jak je mają zażywać: każdy z młodzieńców nasunął napowrót rękaw na chore ramię i wszyscy odeszli zamyśleni.
Wkrótce potém usiedliśmy w środku gaiku, na prześlicznym kobiercu z Rabat, na którym zastawiono śniadanie. Gubernator Ben-Auda usiadł na macie o dwadzieścia kroków od nas i kazał swym niewolnikom również podać sobie śniadanie. Wówczas pomiędzy nim a Posłem nastąpiła niezmiernie ciekawa wymiana grzeczności. Ben-Auda piérwszy przysłał w podarunku naczynie z miśkiem; Poseł w zamian za nie kazał mu zanieść befsztyk. Wślad za miśkiem poszło masło, za befsztykiem jajecznica, za masłem słodka legumina, za jajecznicą pudełko sardynek; a temu wszystkiemu towarzyszyły tysiące ruchów chłodno ceremonialnych, takich naprzykład jak przyciskanie