Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oskarżając go, i oskarżenie swe popierając licznemi świadectwami, o to, iż kradł mu konie, bydło i zboże. Arab, który do winy nie chciał za nic się przyznać, nie znajdując nikogo ktoby się odważył ująć się za nim i bronić go przeciw tak niebezpiecznemu prześladowcy, pewnego dnia opuścił swą wioskę, udał się do Tangieru i zaczął się wypytywać który z zagranicznych posłów uważany jest za najsprawiedliwszego i najbardziéj szlachetnego, a dowiedziawszy się iż za takiego uchodzi poseł włoski, na progu domu jego zarżnął baranka, prosząc w ten uświęcony zwyczajem i religią sposób, który odmowę czyni niemożliwą, o opiekę i sprawiedliwość. Poseł wysłuchał go, zajął się tą sprawą za pośrednictwem agenta zamieszkującego w haracze, udawał się do władz Alkazaru: ale skutkiem tego iż będąc daleko, sam nie mógł sprawy prowadzić, jak również skutkiem nowych intryg ze strony murzyna i opieszałości władz Alkazaru, biedny arab nic nie wskórał; a nawet los jego znacznie się pogorszył, bo zawzięty murzyn zaczął go jeszcze srożéj prześladować niż dotychczas. Teraz, obecność Posła miała ostatecznie tę sprawę zakończyć.
Obu zarówno dozwoloném zostało wypowiedziéć Posłowi za pośrednictwem tłumaczy swoje racye.
Trudno sobie wystawić cóś bardziéj dramatycznego nad przeciwieństwo, które przedstawiały postacie i mowa tych dwu ludzi. Arab, człowiek trzydziestoletni, wątły, chorowity, jakby przygnębiony nieszczęściem, mówił prędko, z niepohamowanym zapałem, trzęsąc się na calem ciele, wzywając Boga na