Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał jednę dość dziwną właściwość. Urodzony w Algierze z rodziców francuskich, przeżywszy lat wiele we Włoszech, ożeniony z hiszpanką, nie tylko mówił, z równą łatwością, językami tych pokrewnych trzech krajów, lecz nadto łączył w sobie charakterystyczne cechy trzech narodów, czuł trzy równosilne miłości ojczyzny i był jak w domu zarówno w Paryżu, w Madrycie i w Rzymie. Oprócz tego posiadał w wysokim stopniu zmysł komiczny; nie mówiąc ani słowa, jedném przelotném spojrzeniem, jedném lekkiém poruszeniem ust, umiał tak wybornie odsłonić śmieszną, słabą stronę jakiéjś osoby lub rzeczy, żeśmy pękali ze śmiechu. Zaledwie mię spostrzegł, zgadł od razu przyczynę która mnie tu sprowadziła, prosił abym spoczął chwilkę, poczęstował mnie likierem, nalał i sobie kieliszek a podnosząc go do ust wyszeptał: Za powodzenie pańskiéj wycieczki! Z pomocą Allaha, dodałem wychodząc.
Przeszedłem obok wielkiego namiotu w którym jadaliśmy obiad: był pusty, Skręciłem na lewo, wyszedłem z obozowego koła, przeszedłem pomiędzy dwu długiemi szeregami śpiących koni i znalazłem się śród namiotów eskorty. Natężyłem słuch; doleciał do mnie oddech i lekkie chrapanie uśpionych żołniérzy. Przed namiotami leżały w nieładzie strzelby, pałasze, siodła, pasy, sztylety, kaiki i chorągiew Mahometa, jakby na polu potyczki. Spojrzałem na okolicę: nie widać było nikogo. Tylko dwie grupy chałup, jak dwie czarne plamy, widniały w pomroce.