Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

który wskazuje swym żołnierzom na nieprzyjacielską bateryą, do któréj szturm mają przypuścić. Chcąc dać jakąś wymówkę innemu żołnierzowi lub posługaczowi, rzucał się na niego jakby go miał zabić. Przypominał mi co chwila Tomasza Salvini w rolach Grosmana i Otella. W każdém poruszeniu, w każdéj postawie, bo czy to gdy lał zimną wodę na plecy Posła, czy to wówczas gdy przelatywał obok w całym pędzie jak przykuty do siodła na swoim kasztanku, zawsze był piękny, zgrabny, wspaniały. Malarze nasi nie mogli się dość na niego napatrzéć. Nosił kaftan szkarłatny i niebieskie spodnie: można go było poznać od razu, choćby się znajdował o milę na końcu karawany. W obozie każdy wołał na niego. Biegał od namiotu do namiotu, z nami żartował, na służbę krzyczał, wydawał i odbierał rozkazy, kłócił się, wpadał w złość, wybuchał śmiechem; kiedy był rozgniewany, wyglądał jak zbój; kiedy się śmiał, przypominał dziecko. Co dziesięć słów musiał powtórzyć koniecznie: senor ministra. Dla niego pan minister, zaraz po Allahu i jego Proroku był piérwszą osobą.
Na widok dziesięciu strzelb w jego pierś wymierzonych nie zbladłby z pewnością; z powodu jednéj niezasłużonéj wymówki Posła zalewał się łzami. Miał dwadzieścia pięć lat. Nadmieniłem poprzednio, iż wówczas gdy się ukazał Poseł, on tylko jeden mruczał jeszcze przez kilka minut.
Otóż gdy nareszcie przestał już mruczeć, podszedł do miejsca w którém się znajdowałem, aby jakąś