Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marynarzy włoskich, służący komendanta fregaty, sycylijczyk z Porto Empedocle, nazwiskiem Ranni; młodzieniec dwudziestoczterotetni, wysoki, silny jak Herkules, niezmiernie łagodnego usposobienia, zawsze poważny, w sobie skupiony i posiadający ten dar niepospolity, iż się nigdy niczemu nie dziwił, że wszystko znajdował bardzo naturalném jak ów Soe z Pięciu tygodni w balonie, że jedynie zdziwienie innych mogło w nim zdziwienie wywołać. Dla niego, Porto Empedocle, Gibraltar, Afryka, Chiny, w których był kiedyś, a nawet księżyc gdyby go tam zaniesiono, to wszystko było zupełnie jedno i to samo.
— I cóż powiesz o tém nowém życiu? spytał go komendant, podczas gdy mu pomagał w ubieraniu się.
— A cóż pan chce, abym powiedział? odrzekł flegmatycznie Ranni.
— No, przecież cóśkolwiek. Podróż, nowy kraj, cały ten rozruch, czyż nie uczyniły na tobie żadnego wrażenia?
Pomyślał przez chwilkę i z całą prostodusznością odpowiedział: — Żadnego.
— Jak to! Ależ przynajmniéj ten obóz powinien być dla ciebie nowością?
— O, nie, panie komendancie.
— Nie? więc kiedyżeś go widział przedtém?
— A wczoraj wieczór.
Komendant popatrzył nań i ścisnął ramionami.
— Ale wczoraj wieczorem, spytał znowu hamując swą niecierpliwość, jakiegożeś doznał wrażenia?
— No.... odrzekł otwarcie poczciwy marynarz;