Strona:Edgar Wallace - Wills zbrodniarz.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z rękami w kieszeniach podszedł do szklanych drzwi biura i jął podziwiać potężną kasę, gwiżdżąc jakąś piosenkę.
— Nieprawdaż, że ta kasa, to mój niezrównany pomysł? — spytał nibyto mimochodem, a z dumną miną przedmieszczanina pokazującego nową grządkę ogórków.
— Istotnie, przyznaję, doskonały!
— Interes prosperuje, — powiedział Wallis smętnie — byłoby straszną szkodą zwijać go, po przezwyciężeniu tylu nieprzyjemności. Widzi pan, że często w ciągu całego roku nie sprzedajemy ani pół tuzina kas ludziom o jakich nam idzie. Ale jeśli sprzedamy jedną bodaj człowiekowi właściwemu, wówczas koszta opłacają się w znacznej mierze. To takie proste nieprawdaż? — po chwili dodał. — Ale panu zginął, o ile wiem kosztowny naszyjnik, który oddano policji... Proszę się nie usprawiedliwiać! — tu podniósł rękę. — Rozumiem doskonale, to sprawa rodzinna. Przykro mi, żem pana naraził na nieprzyjemności, zgoła bezwiednie.
Drwiąca jego uprzejmość ubawiła Gilberta.