Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie przypuszczam tego, mamo! — oświadczyła spokojnie. — Mam wrażenie, że to sprawa bardzo pilna.
— Nonsens! — Wykrzyknęła, tupiąc. — Ludzie, których sprosiłam umyślnie, by go poznali są już w komplecie. To haniebne.
— Ależ mamo...
— Na miłość boską, daj pokój z tem „ależ mamo!“ — zawołała.
Były same, gdyż goście zebrali się w salonie większym, tak że pani Corthcort nie miała powodu stłumić uczuć swoich.
— Tyś go wyprawiła, nieprawdaż? — spytała. — Jemu czynić wyrzutu nie mogę. Jakże możesz przywiązać do siebie człowieka, traktując go niby handlarza jarzyn, proszącego o zamówienie.
Dziewczyna słuchała z rezygnacją, nie podnosząc oczu od dywanu.
— Robię co mogę! — rzekła cicho.
— Źle robisz, całkiem źle. Podjęłam ogromny wysiłek, by ci dać jednego z najbogatszych młodych ludzi Londynu, ty zaś mogłabyś przynajmniej zdobyć się na okazanie, że obecność je-