Strona:E. W. Hornung - Tragiczny koniec.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nością, gdy będę pewnym, że niema nikogo w pobliżu. Będzie mi za to ogromnie wdzięczny, a jeszcze wdzięczniejszy mi będzie, gdy list czworokątny wsunę nieznacznie do książki z kantyczkami, leżącej na ustronnej ławce we wskazanym kościele.
Spojrzałem na zegarek, dochodziło południe. Udałem się wprost do owego kościoła i tam bez trudności odnalazłem ławkę stojącą na uboczu, profanując gruby zbiór hymnów i pieśni kościelnych wsunięciem miłosnego listu między święte kartki. Wyszedłem z kościoła rozglądając się wokoło, z wszelkiemi ostrożnościami podejrzanego osobnika, jakim stałem się mimo woli przez dziwne losów zrządzenie. Kościół był pusty, a gdy go opuszczałem natknąłem się w kruchcie na mężczyznę kolosalnego wzrostu, o siwej brodzie, który przeszył mię badawczem spojrzeniem. Chwilę potem, wiedziony dziwnym instynktem zawróciłem na miejscu i zaglądnąłem do wnętrza kościoła. Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałem mego kolosa, trzymającego w ręku kwadratową kopertę, której bynajmniej nie starał się ukryć. Czekałem na niego w przedsionku, i miałem wrażenie, że z każdym krokiem przybywa mu sześć cali wysokości.
— Przepraszam pana — odezwałem się — wyjął pan z książki pismo, które nie było dla niego przeznaczone.
— Jakże pan wie o tem?