Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siedzenia, ale ten stanął przy stole i oparł się o niego, a skłoniwszy się całem ciałem ku V., mruknął z pewną niechęcią.
— No i cóż tam znów? co mnie obchodzi majorat?
— To też — przerwał mu V. — nie będziemy już o tem mówili, kochany Danielu, ale o czem innem. Jesteś pochmurny, ziewasz; wszystko to pokazuje jakieś osobliwe znużenie, tak iż jestem gotów mniemać, żeś to ty był zeszłej nocy...
— Że ja byłem zeszłej nocy?.. — zapytał stary, nie ruszając się z miejsca.
— Wczoraj o północy — mówił dalej V. — gdy siedziałem w gabinecie starego pana, obok wielkiej sali, ukazałeś się w jej drzwiach, sztywny, blady, zmieniony... przystąpiłeś do zamurowanych drzwi, i drapałeś po nich obiema rękami, jęcząc przytem straszliwie, jakbyś piekielne cierpiał męki. Czyś ty lunatyk, Danielu?
Stary padł w krzesło, które mu szybko V. podsunął. Nie wydał najmniejszego głosu, a zmrok nie dozwalał widzieć jego twarzy. V. zauważył tylko, iż ciężko oddycha, zgrzytając zębami.
— Tak, — mówił V. dalej — po krótkiem milczeniu, tak zwykle się dzieje z lu-