Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znałaś własną i moją tajemnicę. Ubóstwiam cię od lat wielu. Wychowywałem ciebie dla miłości naszej. Bądź pokorna losowi, który wyznaczył mi ciebie na małżonkę. Będziesz moją królową. Przepych, potęga, zbytek będą twemi niewolnikami, krańce ziemi dostarczą ci na rozkaz mój wszelkich rozkoszy, o których zamarzysz.
Widział, że pobladła, że cofa się wzruszona i gniewna — pełzał u jej stóp, błagając:
— Jono! Jono! nie odrzucaj mojej miłości! To jest los twój!
Ledwie zdobyła się w oszołomieniu na tyle mocy, aby ze wzburzonej piersi wyrzucić okrzyk:
— Ależ ja nie chcę tego losu. Kocham innego.
Jakby smagnięty tą odpowiedzią, porwał się z posadzki i gwałtownie szarpnął jej tunikę. Wypadły tabliczki — list Glaukusa. Przebiegł go szybko płomiennemu oczyma.
— Tym innym jest Glaukus... tak?
— Tak! — odparła mocno, odzyskując zwykłą dumę. A dlatego odchodzę.
Stanął jej wpoprzek.
— Szanowałam cię dotąd, jako opiekuna. Nie każ mi gardzić tobą, gdy co najwyżej mogłabym cię żałować. Puść mnie — i zapomnijmy o sobie wzajem.
— Idziesz rzucić się jemu w objęcia?
— Choćby tak... to rzecz moja!
— A zatem wiedz — ryknął — że wolę cię ujrzeć w grobie, niż w jego uścisku. Mniemasz, że Arbaces pozwoli, aby nędzny Grek triumfował nad nim. Czyż wypielęgnowałem owoc, aby oddać innemu? Nierozsądna, należysz do mnie! Korzystam z praw moich do ciebie!
Runął na nią, objął ją gwałtownie. Wydarła mu się ogromnym wysiłkiem i znużona upadła u podnóża