Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kolumny, na której wspierała się głowa Izydy. Już ponownie rzucał się na swoją zdobycz, gdy nagle uczuł straszliwą rękę na swojem ramieniu. Odwrócił się — ujrzał krwią nabiegłe oczy Glauka i tuż obok bladą a groźną twarz Apaecidesa. Ten ostatni pośpieszył przedewszystkiem z pomocą omdlałej siostrze — podniósł ją i złożył na sofie.
A Glaukus wstąpił już w zaciekły ręczny bój z Arbacesem, który powitał go straszliwą klątwą: „Jaka furja przywiodła cię tutaj? Giń!”
— Idź do piekła, bezbożniku! — odkrzyknął Glauk.
Szamotali się teraz — obaj obdarzeni niezwyczajną siłą, obaj miotani wściekłością. Ręce ich wzajem szukały gardła przeciwnika. Oczy rzucały płomienie, prężyły się mięśnie, wzdęły muskuły, przez ściśnione zęby biegły mściwe pomruki. Tarzali się po ziemi w uścisku. To jeden, to drugi był górą. Przez chwilę obaj utracili dech w walce. Rozwarła się więź z ramion i pięści. Glaukus odskoczył. Arbaces stanął pod kolumną. Tamten gotował się do nowego skoku Arbaces, osłabły już w walce, zdawało się, na ten raz ulegnie naporowi młodszego zapaśnika. Umknął się i naraz, ściskając kolumnę, zawołał.
— Bogini moja! uderz bronią swoją świętokradzcę, który znieważa sługę twego i kapłana!
I w uścisku Arbacesa kamienne oczy czarnej marmurowej głowy Izydy zdały się ożywiać, zamieniły się w ogniste kule i przenikliwie spojrzały na Glau kusa. Grek, niewyzwolony z zabobonności dziedzicznej, pobladł i padł na kolana. Arbaces triumfował, powalił klęczącego, przycisnął kolanem, wzniósł pięść nad bezsilnym.
— Umieraj niędzniku! Bogini żąda ofiary!
Byłby go zmiażdżył zręcznym ciosem, wymierzonym w skroń. Ale Apaecides — świadomy tajemnicy rzekomego cudu, maszynerji posągu, nie podzie-