Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/271

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.
    —   261   —

    Lecz cicho! kogoż to widzę przed sobą.

    (Wchodzi Wincencyo w podróżnym ubiorze).

    (Do Winc.) Dzień dobry, piękna pani! dokąd droga?
    Kasiu, cukierku, powiedz, czyliś kiedy
    Równie urodną widziała szlachciankę?
    Mleko z różami na licach jej walczy,
    A gwiazd jaśniejszych nie znajdziesz na niebie
    Jak te źrenice dwie na boskiej twarzy.
    O piękna dziewko, raz jeszcze cię witam!
    Dla jej urody pocałuj ją Kasiu.

    Hortens.  Gotów do szaleństwa przyprowadzić tego człowieka chcąc zrobić z niego kobietę.

    Katarz.  Ty pączku młody, piękny, świeży, wonny,
    Dokąd tak śpieszysz? gdzie twoje mieszkanie?
    Szczęśni rodzice tak pięknego dziecka!
    A mąż szczęśliwszy, któremu cię niebo
    Za towarzyszkę słodką przeznaczyło!
    Petruchio.  Kasiu, czy ci się w głowie przewróciło?
    To starzec zwiędły, wyschły, pomarszczony,
    A nie dziewczyna, za którą go bierzesz.
    Katarz.  Przebacz, staruszku, ócz moich pomyłce.
    Olśnionej zbytnim blaskiem tego słońca,
    Wszystko co widzę, zielone się zdaje.
    O, teraz widzę postać twą poważną;
    Przebacz mi, proszę, błąd mój mimowolny.
    Petruchio.  Przebacz, dziaduniu, a racz nam powiedzieć,
    Dokąd tak śpieszysz; jeśli w jedną stronę,
    Chętnie przyjmiemy twoje towarzystwo.
    Wincenc.  Panie mój, i ty, krotofilna pani,
    Zdziwiony waszem pierwszem powitaniem,
    Powiem wam, że się nazywam Wincencyo,
    Że mieszkam w Pizie, a do Padwy jadę,
    Aby tam syna mojego odwiedzić,
    Którego długie nie widziałem czasy.
    Petruchio.  Jego nazwisko?
    Wincenc.  Zowie się Lucencyo.
    Petruchio.  Dla twego syna szczęśliwe spotkanie.
    Przez wzgląd na wiek twój i na mocy prawa