Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   248   —

Czy jeszcze teraz gotowyś jest przysiądz,
Że twoja Bianka nikogo na świecie
Nie kocha czulej jak swego Lucencya?
Tranio.  O przeniewierczy ty rodzie niewieści!
Wyznam ci, Licyo, bardzo mnie to dziwi.
Hortens.  Czas wyznać prawdę; ja nie jestem Licyo,
Nie jestem skrzypkiem, którego mam minę;
Gardziłbym sobą, gdybym chwilę dłużej
Wzdychał przebrany do takiej kobiety,
Co się nie waha porzucić szlachcica,
By wziąć za bożka takiego wałkonia.
Wiedz, panie, że się nazywam Hortensyo.
Tranio.  Signor Hortensyo, słyszałem ja nieraz
O twych dla Bianki czułych sentymentach;
Gdym jej na własne oczy widział lekkość,
Za twym przykładem, jeśli mi pozwolisz,
Miłości Bianki zrzekam się na zawsze.
Hortens.  Signor Lucencyo, patrz, jak się całują!
Ściśnij tę rękę! przed niebem przysięgam,
Że więcej słowa miłości nie powiem
Do tej istoty miłości niegodnej,
Którą tak długo w sercu mem chowałem.
Tranio.  I ja przysięgam, że choćby błagała,
Nigdy za moją nie wezmę jej żonę.
Patrz! patrz! bezwstydna, patrz, jak się z nią pieści!
Hortens.  Z wszystkich kochanków bogdaj on jej został!
Co do mnie, aby przysięgi nie złamać,
Przed trzema dniami do ołtarza wiodę
Bogatą wdowę, która mnie kochała
Tak długo, jak ja kochałem, szalony,
Tę zalotnicę. Bądź mi zdrów, Lucencyo.
Nie piękna buzia, ale czułe serce
Miłość mą zyska. Idę, a bądź pewny,
Że mej przysiędze wierny pozostanę.

(Wychodzi Hortensyo. — Zbliżają się Lucencyo i Bianka).

Tranio.  Piękna panienko, niech ci niebo ześle
Błogosławieństwo szczęśliwych kochanków!
Aniołku, gdym cię na uczynku złapał