Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   106   —

Menen.  Możeszli mi powiedzieć, ozy już obiadował? Bo nie chciałbym z nim mówić przed obiadem.
1 Szyldw.  Jesteś Rzymianinem, czy nie prawda?
Menen.  Jak twój wódz.
1 Szyldw.  A więc jak on powinieneś Rzym nienawidzić. Gdyście wygnali za wasze bramy najdzielniejszego ich obrońcę, a w szalonej głupocie ludu oddali w ręce nieprzyjaciół waszą tarczę, czy możesz przypuścić, że wstrzymasz wybuch jego zemsty żałośliwymi jękami bab waszych starych, załamywaniami rąk waszych dziewic, lub niedołężnem wstawieniem się zgrzybiałego gaduły, jakim mi się być wydajesz? Czy możesz myśleć, że zgasisz ogień, który za chwilę twoje miasto ogarnie, tak słabym jak ten dmuchem? Nie, mylisz się; wracaj więc do Rzymu i z innymi na śmierć się przygotuj, bo wyrok już zapadł, a wódz nasz przysiągł, że nie będzie ani odroczenia, ani przebaczenia.
Menen.  Słuchaj, braciszku, gdyby twój komendant wiedział, że tu jestem, przyjąłby mnie z poważaniem.
2 Szyldw.  Ba, ba! mój komendant nie zna cię wcale.
Menen.  Chcę powiedzieć twój wódz.
1 Szyldw.  Mój wódz nie troszczy się wcale o ciebie. Wracaj, wracaj, powtarzam, jeżeli nie chcesz, żebym utoczył ci krwi półkwarty, bo tyle najwięcej ci jej zostało. Wracaj!
Menen.  Ależ braciszku, braciszku —

(Wchodzą: Koryolan i Aufidiusz).

Koryolan.  O co tu sprawa?
Menen.  Teraz, braciszku, usłyszysz coś ciekawego; zobaczysz, co mogę; przekonasz się, że lada kapcan na posterunku nie może zamknąć mi przystępu do mojego syna Koryolana. Wnoś z przyjęcia, jakie u niego znajdę, czy już nie stoisz pod szubienicą, lub czy cię nie czeka inny rodzaj śmierci, dłuższej a boleśniejszej. Patrz teraz i mdlej na myśl tego, co cię czeka. — Niech bogowie na swoim niebieskim soborze ciągle o twojem radzą szczęściu, niech cię tak kochają jak stary