Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   337   —

Lucyo.  Prawda, mości książę,
Jak i milczenia nikt mi nie nakazał.
Książę.  To ja ci teraz zalecam milczenie;
Zapisz to sobie, a kiedy, z kolei,
O twoich sprawach mówić nam wypadnie,
Proś Boga, żebyś czysty miał rachunek.
Lucyo.  Za wszystko ręczę.
Książę.  Ręcz lepiej za siebie;
Powtarzam jeszcze, miej się na baczności.
Izabella.  On część mej sprawy powiedział.
Lucyo.  A dobrze.
Książę.  Może i dobrze, lecz teraz źle robisz,
Mówiąc przed czasem. Opowiadaj dalej.
Izabella.  Kiedym więc przyszła do tego nędznika —
Książę.  Wyraz zda mi się trochę za szalony.
Izabella.  Nie, książę, wyraz tylko sprawiedliwy.
Książę.  Byłeś go mogła dowieść; lecz mów dalej.
Izabella.  Skracam rzecz, książę. Nie chcę opowiadać,
Jakie na klęczkach prośby doń zaniosłam,
Jak mnie odepchnął, co odpowiedziałam,
(Bo długi, długi czas trwała rozmowa),
Lecz przystępuję do szpetnego końca,
Choć w każdem słowie boleść jest i hańba.
Za głowę brata, w zwierzęcej rozpuście,
Zapragnął ciała mojego czystości.
Miłość braterska, po długiem wahaniu,
Tryumfowała nad moim honorem.
Uległam, książę, lecz nazajutrz rano,
Kiedy chuć swoją występną nasycił,
Ponowił rozkaz śmierci mego brata.
Książę.  Jak cała powieść ta prawdopodobna!
Izabella.  O, gdyby była tak prawdopodobna,
Jak jest prawdziwa!
Książę.  Szalona dziewczyno,
Przez Boga! sama nie wiesz, co mi pleciesz,
Albo cię jakaś piekielna intryga
Na jego honor nastawać skłoniła.
Jego uczciwość jest dotąd bez plamy: