Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   327   —

Bandyta.  Jeńcy! jeńcy! jeńcy!
Walentyn.  Stójcie, przez Boga! To jest pan mój, książę.
Wita cię, panie, wygnany Walentyn,
Sługa w niełasce.
Książę.  Walentyn!
Turyo.  To Sylwia,
To moja Sylwia!
Walentyn.  Zrób jeden krok jeszcze,
A sam się, Turyo, rzucisz w śmierci ręce;
Na miarę gniewu mego się nie zbliżaj;
Sylwii twą nie zwiej! Powtórz znów to słowo,
A Medyolanu nie zobaczysz więcej.
To ona; strzeż się choć palcem jej dotknąć,
Choć jednym twoim obrazić oddechem!
Turyo.  Nie, Walentynie, nie troszczę się o nią.
Głupi, mem zdaniem, kto nadstawia szyję
Za dziewczę, z jego szydzące miłości.
Zabierz ją sobie, praw mych odstępuję.
Książę.  Tem wyrodniejszy, tem podlejszy jesteś,
Że po tak długich o nią korowodach,
Tak łatwo teraz zrzekasz się jej ręki.
Na honor przodków moich, Walentynie,
Twojej odwadze szczerze poklaskuję,
Godnym cię sądzę miłości królowej.
Wiedz, że minionych zapominam uraz,
Wszystko przebaczam, pozwalam ci wrócić,
Za twe zasługi nowych żądaj nagród,
Wszystko ci daję, mówiąc: Walentynie,
Jesteś szlachcicem dostojnego rodu,
Weź twoją Sylwię, boś na nią zasłużył.
Walentyn.  Dziękuję, książę; dar mnie uszczęśliwia.
A teraz błagam, przez miłość twej córki
Racz jedną jeszcze wyświadczyć mi łaskę.
Książę.  Wyświadczę wszystko przez miłość dla ciebie.
Walentyn.  W wygnańcach, dzisiaj moich towarzyszach,
Niepospolite odkryłem przymioty;
Przebacz im, panie, minione ich błędy,
I racz odwołać wygnania ich wyrok;