Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   286   —

Proteusz.  Cóż to za duby smalone mi prawisz?
Walentyn.  Przebacz mi, wszystko, co mogę powiedzieć,
Jest niczem przy tej, przy której wartości
W nic się ulatnia wszelka inna wartość;
Ona jedyną!
Proteusz.  Zostaw ją jedyną.
Walentyn.  Za żadne skarby. Słuchaj, ona moją,
A ten mnie klejnot tak bogatym zrobił
Jak mórz dwadzieścia, gdyby na dnie wszystkich
Perłą się stało każde ziarnko piasku,
Nektarem woda, skały szczerem złotem.
Przebacz mi, jeśli nie myślę o tobie,
Bo myślę tylko o mojej kochance.
Rywal mój głupi, lecz ojca faworyt
Dla swoich włości i swoich folwarków,
Poszedł z nią razem, pośpieszę za nimi,
Bo wiesz, że miłość zazdrości jest pełna.
Proteusz.  A czy cię kocha?
Walentyn.  Jest mi zaręczoną,
Ba! nawet naszych zaślubin godzina,
I sposób naszej tajemnej ucieczki
Już ułożone. Drabina ze sznurów
Do jej komnaty wprowadzi mnie skrycie;
Do mego szczęścia wszystko już gotowe.
Chodź teraz ze mną, drogi Proteuszu,
Twoja mi rada w sprawie tej potrzebna.
Proteusz.  Więc czekaj na mnie, za chwilę przybędę,
Przód bowiem muszę do portu się udać,
Co mi potrzebne, z statku wylądować;
Stamtąd pobiegnę do twego mieszkania.
Walentyn.  Tylko mi pośpiech przyrzekasz?
Proteusz.  Przyrzekam.

(Wychodzi Walentyn).

Jak jeden płomień drugi płomień spędza,
Lub jak gwóźdź nowy dawny gwóźdź wypycha,
Tak wszystkie myśli mej dawnej miłości
W pamięci mojej zatarł nowy przedmiot.
Czy Walentyna pochwały, czy wdzięk jej,