Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na łzy niewieście serce moje miękło,
Choć to powszedni i zwykły jest potop;
Lecz ten deszcz, ale tych męskich łez krople,
Do ócz ciśnięte przez duszy uragan,
Wzrok mi olśniły i silniej mnie durzą.
Niż gdybym ujrzał cały sklep niebieski
Zapłomieniony ogniem meteorów.
Lecz podnieś czoło, dzielny Salisbury,
Spędź burzę serca wielkiego westchnieniem,
Zostaw łzy oczom dziecka, które nigdy
Olbrzyma świata nie widziały w gniewie,
I spotykały się z fortuną tylko
W świątecznych godach, śród żartów i śmiechu.
Dalej! Swą rękę w trzosie pomyślności
Równie głęboko jak sam Ludwik schowasz,
Jak i wy wszyscy, szlachetni panowie,
Którzy mej sile przydajecie waszą.

(Wchodzi Pandulf z orszakiem).

Że anioł mówi, myślałem przed chwilą,
A patrzcie, oto święty legat wchodzi,
By niebios ręką dać nam utwierdzenie,
Na czynach naszych świętem wyryć słowem
Nazwisko prawa.
Pandulf.  Witaj, książę Francyi!
Król Jan nakoniec pogodził się z Rzymem
I ugiął duszę, co długo, uporna,
Przeciw świętemu wojnę Kościołowi
I apostolskiej stolicy podniosła.
Zwiń przeto, książę, groźne swe chorągwie,
A ducha wojny dzikiego ugłaskaj,
By jak lew, stróża ręką wykarmiony,
Łagodnie przyległ u pokoju stopy,
I ludziom tylko postawą był groźny.
Ludwik.  Daruj mi, ojcze, lecz kroku nie cofnę.
Nie w niewolnika rodziłem się domu,
Abym rozkazom pokornie ulegał,
Za użyteczne służyć chciał narzędzie
Jakiemu świata tego mocarzowi.