Salisbury. Co do nas, nigdy nie złamiemy wiary.
Choć przyrzekamy, szlachetny Delfinie,
Służbę i wierność z dobrej naszej woli,
Wierzaj mi jednak, bolejem głęboko,
Że ciężkie czasy zmusiły nas szukać
Lekarstwa na złe w buncie pogardliwym,
I żeby jednę rozjątrzoną ranę
Zamknąć, tysiące krwawych ran zadawać.
Dusza ma cierpi gdy własnym orężem
Na tej tu ziemi wdowy muszę robić,
Po której słychać imię Salisbury
Na czci i mienia wzywane obronę.
Lecz takie czasów naszych jest zepsucie,
Że na lekarstwo i zdrowie praw naszych
Możemy działać tylko pogwałceniem
Surowem prawa i prawicą krzywdy.
Ach, jaka boleść, smutni przyjaciele,
Że my, tej wyspy dzieci, dożyliśmy
Smutnej godziny, aby po jej łonie
Deptać za śladem stóp nieprzyjacielskich,
Mnożyć jej wrogów, (łzę muszę uronić
Nad hańbą naszej ciężkiej konieczności)
Przyjmować panów odległej krainy,
I pod chorągwią walczyć nieznajomą!
Co? Tu? O ziemio, gdyby dłoń Neptuna,
Która cię w swoich trzyma tu uściskach,
Mogła ze znanych wyrwać cię podwalin,
Ponieść ku brzegom dalekim pogaństwa!
Tamby dwie armie chrześcijańskie mogły
W żyłach przymierza gniewną krew połączyć,
Zamiast, jak tutaj, srogo ją przelewać!
Ludwik. Twe słowa, duszy wielkiej są znamieniem.
W twych piersiach walcząc, wysokie uczucia
Zatrzęsły całem szlachectwem twej duszy.
O, jak szlachetną w łonie twojem walkę
Toczy konieczność z zacnością pobudek!
Pozwól mi otrzeć tę zaszczytną rosę,
Co po twych licach w srebrnych płynie kroplach.
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/86
Wygląd
Ta strona została przepisana.