Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu, lub gdzieindziej.
Król Jan.  Co znaczą spojrzenia
Tak uroczyste? Myślicież panowie,
Że w ręku trzymam nożyce przeznaczeń?
Mogęż żywotnym pulsom rozkazywać?
Salisbury.  To jawna zbrodnia, a hańba, że wielkość
Tak się niezdarnie mogła jej dopuścić.
Szczęścia grze twojej! Więc żegnam cię teraz.
Pembroke.  Stój, Salisbury, i ja pójdę z tobą
Szukać dziedzictwa biednego chłopięcia,
Małego państwa przedwczesnej mogiły.
Krwi, co być miała panią całej wyspy
Trzy stóp dziś dosyć! Zły to świat tymczasem!
Trudno to znosić, wkrótce też, jak myślę,
Ta wieść wywoła bunt i klęsk tysiące.

(Wychodzą panowie).

Król Jan.  Żal mi uczynku. Płoną oburzeniem.
Niema stałego na krwi fundamentu:
Nigdy śmierć innych życia nie zapewnia.

(Wchodzi posłaniec).

Straszne twe oczy. Gdzie się krew podziała,
Którą na licach twych widziałem dawniej?
Tak czarne niebo burzę zapowiada;
Luń więc potopem: co słychać we Francyi?
Poseł.  Francya tu spieszy. Tak wielkich zaciągów,
By w obcej ziemi rozpuścić zagony,
Kraj jeden nigdy nie porobił jeszcze.
Ty ich pośpiechu, królu, nauczyłeś:
Nim usłyszałeś, że przybory czynią,
Już wieść nadbiega, że wylądowali.
Król Jan.  I gdzież to nasze upiły się straże?
Gdzie to usnęła czujność naszej matki,
Że nie słyszała jak Francya gromadzi
Potężne armie?
Poseł.  Prochem zasypane
Uszy jej, panie. Pierwszego dnia kwietnia
Szlachetna matka twa zamknęła oczy,
A trzy dni przody królowa Konstancya