Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
107
AKT PIERWSZY. SCENA DRUGA.

Kresyda. Nie, tylko brunatny.
Pandarus. Po prawdzie: i brunatny i nie brunatny.
Kresyda. Po prawdzie: i prawda i nieprawda.
Pandarus. Owoż Helena przyznała, iż ma kolory ładniejsze niż Parys.
Kresyda. O, Parys ma kolorów podostatkiem.
Pandarus. I jemu ich nie brakuje.
Kresyda. Chyba Troilus za wiele ma kolorów. A jeśli kolory jego stawia Helena ponad kolory Parysa, w takim razie mamy tu do czynienia z kolorową wyższością. Jeśli Parys jest dość czerwony, a Troilus bardzo czerwony, to pochwałę taką uważać należy jako zbyt jaskrawą, by mogło być z nią komu do twarzy. Tak samo może złoty język Heleny piać tryumfy pochwalne na cześć miedzianego nosa Troila.
Pandarus. Przysięgam, że jak mi się zdaje kocha go Helena bardziej niż Parysa.
Kresyda. Byłoby to ze strony Greczynki istotnie zabawne.
Pandarus. Ależ, naprawdę, duszko. Niedawno stanęła obok niego we framudze sklepionego okna, a wiesz zapewne, że Troilus ma wszystkiego trzy czy cztery włoski na brodzie...
Kresyda. Nie potrzeba umieć matematyki więcej, jak byle szynkarz, aby z tych jednostek skleić sumę.
Pandarus. Jest on, co prawda, jeszcze bardzo młody, a jednak jego ścięgna są jakby ze stali, tak dalece, że aż do wysokości dwóch lub trzech fantów uniesie taki sam ciężar, jak, dajmy na to, jego brat Hektor.
Kresyda. Taki młody, a tak już unosi?
Pandarus. Aby ci dowieść, jak zakochaną w nim jest Helena, przytoczę tylko jedno. Pomyśl, proszę, — ona, Helena, położyła białą swą rączkę na jego rozszczepioną brodę...
Kresyda. O, Juno, bądź nam miłościwa! Któż mu brodę rozszczepił?