Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. III.djvu/60

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.
    52
    KRÓL JAN.

    On się mnie boi, ja się jego boję.
    Mojaż to wina, żem ja syn Gotfryda?
    Nie moja? prawda? — Dałby Pan Bóg, żebym
    Twoim był synem, gdybyś chciał mię kochać.
    Hubert (do siebie). Jeśli z nim gadać zacznę, to ni-winne
    Paplanie jego zbudzi we mnie litość,
    Która umarła leży. Dalej, spiesznie!
    Trzeba być nagłym.
    Artur. Czyś nie chory? — dzisiaj
    Blado wyglądasz. Ja, doprawdy, chciałbym,
    Żebyś był trochę chorym, bym przy tobie
    Siedział noc całą i nad tobą czuwał.
    Bo ja cię więcej kocham, mój Hubercie,
    Niż ty mnie.
    Hubert. Jego słowa biorą górę
    Nad sercem. — Czytaj to, Arturze! (Do siebie). Precz stąd
    Ty głupia wodo! ty wypędzasz za drzwi
    Straszną katuszę. — Nie ma co odkładać.
    Inaczej cały zamiar mój wycieknie
    Z miękkiemi łzami. — Cóż? czy nie wyczytasz?
    Czy nie czytelne pismo i nie piękne?
    Artur. Zanadto piękne dla tak brzydkiej sprawy.
    Musisz więc obie oczy moje wypiec
    Żelazem rozpalonem?!
    Hubert. Muszę, chłopcze!
    Artur. I chcesz?
    Hubert. Chcę.
    Artur. Będziesz-że miał tyle serca?
    Kiedy cię tylko głowa zabolała,
    Obwiązywałem skronie twoje chustką,
    I to najlepszą, jaką miałem. (Księżna
    Dla mnie ją szyła) Nigdym potem o nią
    Ani zapytał Rękę swą trzymałem
    Wśród nocy na twem czole, i jak czujne
    Minuty gonią naprzód swą godzinę,
    Równiem zachęcał czas leniwy w biegu,
    Pytając: czego ci potrzeba? gdzie cię
    Boli? czy mogę czem ci się przysłużyć?
    Nie jeden syn biedaka takby cicho
    Przy tobie leżał, anibyś usłyszał