Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyńska mówiła coś doktorowi Boruckiemu, a on tylko przecząco potrząsał głową. Z dołu przyszła dozorczyni i przyniosła gromnicę. Okazało się, że niepotrzebnie, bo towarzyszący księdzu kościelny był równie przewidujący.
— Czy niema ratunku? — zapytał Lipczyńskiego Murek.
— Bóg czasem robi cuda — odpowiedział chirurg.
Po chwili ksiądz wyszedł, rozejrzał się i zapytał:
— Czy jest tu pan Murek?
— Jestem.
— Pan jest narzeczonym?
— Tak.
— Umierająca, której przed chwilą udzieliłem Najświętszego Sakramentu, ma nadzieję, że nie odmówi pan jej prośbie. Chce przed śmiercią połączyć się z panem węzłem małżeńskim. Nie chodzi jej, rzecz zrozumiała, o siebie, lecz o przyszłość dziecka.
Zapanowało milczenie. Murek powiódł po obecnych nieprzytomnym wzrokiem.
— Jeżeli pan zgadza się — dodał ksiądz — to mogę ślubu udzielić zaraz, bez formalności. In articulo mortis. Tylko świadkowie muszą mnie zapewnić, że żadnych przeszkód niema.
Znowu zaległo milczenie. Murek czuł na sobie wzrok wszystkich, oczekujących jego decyzji.
— Zgadzam się — powiedział ochrypłym głosem.
Na łóżku blada, niemal przezroczysta, z zamkniętemi oczami Mika wyglądała jak nieżywa. Jej jasne włosy w tem przyćmionem świetle przypominały aureolę świętych ze starych, wypłowiałych obrazów. Uniosła powieki, gdy Murek ucałował ją w rękę i szepnęła:
— Niech ci tę dobroć Bóg nagrodzi...
Stanęli półkolem. Ktoś podniósł z podłogi w łazience kwiaty i przyniósł je, by położyć na kołdrze. Były to kremowe róże. Niektóre zgnieciono i zdeptano podczas krzą-