Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z sypialni dobiegały przyciszone głosy, tupot kroków i jęki. W łazience trzeszczało pod butami szkło rozbitego wazonu, plusk wody mieszał się z warczeniem gazowego palnika.
Murek siedział jak odrętwiały. Nie wiedział, ile minęło czasu. Otrzeźwił go nagle ostry, rozpaczliwy krzyk, krzyk niesamowity, długi, przeszywający.
Instynktownie zerwał się z krzesła i podbiegł do drzwi, lecz zatrzymał się przed niemi. Zmieszany tupot nóg i urywane słowa, jeszcze kilka minut i drzwi otworzyły się. Z poduszką w ręku weszła szybko owa starsza kobieta. Na poduszce leżało małe, czerwone ciałko, jakby odarte ze skóry, sinawe i nieruchome. Czyjś rozkazujący głos zawołał:
— Sztuczne oddychanie, rozdąć płuca!
Kobieta położyła poduszkę na stole i pochyliła się nad nią. Po dłuższym czasie odezwała się zdyszanym głosem:
— Żyje... Czy to pan jest ojcem?... Pański synek żyje...
— Żyje — głucho powtórzył Murek, lecz nie mógł zmusić się do rzucenia okiem na poduszkę.
Z sypialni wyszedł Lipczyński. Włosy miał w nieładzie, czoło spocone.
— Co z dzieckiem? — zapytał.
— Żyje.
— Owinąć i grzejniki. W łazience są płaskie butelki — mówił z trudem i zwrócił się do Murka: — Księdza trzeba. Zaraz. Czy pan nie wie, gdzie tu najbliżej?...
— Nie wiem — odpowiedział Murek.
— Dowiem się od dozorcy — kiwnął głową chirurg i wybiegł z mieszkania.
Zegar wskazywał trzecią, gdy Lipczyński wrócił z księdzem. Z łazienki dolatywał urywany, piskliwy płacz niemowlęcia. W powietrzu pachniało lekarstwami. Z sypialni wyszli wszyscy, zostawiając chorą z księdzem. Pani Lip-