Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sy. W promieniu kilku kilometrów od Medany grunty sprzedawano na metry. Czaban już żałował, że nie wyśrubowali wyżej cennika i obaj zastanawiali się, czy nie zrobić tego teraz.
Właśnie o tem mówili w gabinecie Murka, gdy zjawił się doktór Sążeń, kierownik sanatorjum neuropatycznego z zabawną protekcją:
— Chciałbym prosić pana dyrektora o ulgowy pobyt, kurację dla jednego z moich pacjentów.
— Niema mowy — krótko zadecydował Murek.
— Dobrze się pan wybrał! — zaśmiał się Czaban.
Dr. Sążeń jednak nie ustępował.
— W każdym razie będę wdzięczny, jeżeli pan dyrektor chociaż przyjmie tych państwa i osobiście odmówi im ulgi. Przynajmniej będą wiedzieli, że ja zrobiłem dla nich, co mogłem.
— Dobrze — skrzywił się Murek. — Przyjmę ich, ale niech zaczekają. Pierwszy raz spotykam się z podobną prośbą.
Gdy Czaban wyszedł, Sążeń wprowadził do gabinetu starszą panią w żałobie i wysokiego chudego młodzieńca o zapadniętych i niezdrowo błyszczących oczach. W pierwszej chwili Murek go nie poznał i obojętnym gestem wskazał dwa fotele przed biurkiem.
— Nazywam się Szułowska — zaczęła staruszka — a to jest mój syn, który wspominał mi, że ma zaszczyt znać osobiście pana dyrektora.
Murek zbladł i opuścił wzrok.
— Rzeczywiście, przypominam sobie — bąknął.
— Otóż syn mój od pewnego czasu zapadł na jakieś cierpienie, rodzaj silnej neurastenji, czy psychostenji. Wydałam niemal wszystkie swoje oszczędności na lekarzy i sanatorja, a niewielki mój folwark przynosi bardzo mało. Pan dyrektor rozumie, prawda, dzisiejsze konjunktury dla rol-