Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto? — zapytał. — Pisała do pani? Czy telefonowała?
— O nie! Kobiety mają znacznie skuteczniejsze i bardziej przekonywujące od słów sposoby przekonania współzawodniczek o tem, że dany mężczyzna należy do nich. Wystarczy świeży zapach tych samych perfum na każdem ubraniu, ślad szminki do warg na ustach, ślad pudru na ramieniu. Pozatem telefonowałam kilka razy do pana i zawsze poznawałam jej ładny i młody głos.
— To zapewne służąca — wtrącił Murek.
— O, nie. Takim tonem może mówić tylko kobieta, która czuje się panią w danym domu. Może być zresztą jednocześnie i służącą, chociaż w tym wypadku napewno jest inaczej. Nie śledziłam pana, proszę mi wierzyć, ale wystarczyło obserwować pański tryb życia, by dojść do przekonania, że ma pan przyjaciółkę u siebie w domu, że jest pan do niej przynajmniej przywiązany, że trwa to od dawna, a zatem zbyt jest podobne do małżeństwa, bym ja chciała, mogła, bym potrafiła z tem się pogodzić. Nie żądam od pana natychmiastowej odpowiedzi. Niech się pan zastanowi. Być może — mówię to bez cienia zarozumiałości — że tamta przedstawia dla pana zbyt wielką wartość, by miał pan wyrzekać się jej dla mnie. Ale nie odstąpię od tego. A pan wie, że umiem być stanowcza. Proszę mnie zrozumieć: nie wymagam od pana wierności małżeńskiej. Wiem, że mój ojciec zdradza matkę. Ale jego dom jest tutaj. Tamto zaś jest dlań czemś nieważnem i ubocznem. Mama nie umie z tem się pogodzić. Ja na jej miejscu pogodziłabym się łatwo. Natomiast nie pogodziłabym się z tem, by mój dom dla mego męża był czemś nieważnem i ubocznem.
Murek ucałował jej ręce:
— Ależ ma pani zupełną słuszność i zapewniam panią, że jej obawy są zupełnie nieuzasadnione, gdyż...
— Proszę pana! — przerwała. — Niechże pan oszczędzi