Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce zniżało się już ku czerwonym wieżom kościoła Marji Panny. Wstał i ruszył przed siebie. Właściwie nic go już nie obchodziła misja partyjna, z którą tu przyjechał, nie miał jednak nic lepszego do roboty. Zawiezie im tę paczkę, odda i wystąpi z partji. Już nie potrafiłby pracować dla nich tak, jak dotychczas.
Przechodząc obok Magistratu, nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Nie odpowiedział też na ukłon młodego Kesla, który stał we drzwiach swojej cukierni. Szedł coraz wolniej, zastanawiając się, czy nie zawrócić odrazu na dworzec i jechać do Warszawy... Do Warszawy, albo gdziebądź.
Jednak nie zawrócił. Minął trafikę Kopelowicza. Wewnątrz był jakiś kupujący. Murek przeczekał i wszedł dopiero, gdy klient wyszedł. Kopelowicz odrazu poznał Murka. Gdy ten wymienił hasło, kupiec aż przybladł. Trzeba było jeszcze raz hasło powtórzyć, by przerażony żyd wybąkał odpowiedź. Widocznie obawiał się prowokacji. Uspokoił go dopiero odzew. Wpuścił Murka do swego mieszkania za sklepem, do sklepu wysłał córkę, ładną drobną żydóweczkę, a sam wybiegł na podwórze.
Po kwadransie wrócił z barczystym, elegancko ubranym, młodym żydem, który przedewszystkiem kazał gospodarzowi zasłonić okna i zamknąć na klucz drzwi od sklepu, poczem zapytał:
— Towarzysz Garbaty?...
— Tak — potwierdził Murek, — zawiadomiono was?
— Zawiadomiono, ale powiedzcie, towarzyszu, im tam w centrali, że ja pracować nie mogę. Nam się tu ziemia pod nogami pali, a oni jakby chcieli naszej zguby. Wciąż starym szyfrem depeszują. Tu na telegrafie siedzi teraz specjalny oficer z „dwójki”. I paczki nie dam, bo nie mogę jej otrzymać. Cóż oni sobie myślą, że wszystko darmo?... Wyście nie przywieźli tych trzech tysięcy dolarów?
— Nie!