Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miejskie, ale nie rozbiję, bo niechcę zadzierać z armią Jego Królewskiéj Mości, niechcę naszego dobrego Gdańska exponować na wojenne przygody. Niechże sobie szczęśliwie jedzie, jeno niech mię już nie nachodzi, bo mię póka żyw na żywe oczy nie obaczy. Dobrze on to sam wié, kiedy gadał nocą, tam pod beischlagiem, jako stary go nigdy już do swego domu nie wpuści. — Czy ja taki «stary», to jeszcze obaczy po mojém weselu, ale że nie wpuszczę, to ma racyę. Niechcę ja już przestawać z takowym człowiekiem, co go niemogę całkiem estymować, a jakoż mam estymować, kiedy mię ten łotr oszukiwał?» — Wybacz Waszmość takie szpetne expressye, ale to ja nie z siebie gadam, jeno powtarzam chryję Pana Majstra.
Pan Kaźmiérz poczerwieniał, i zmieszał się na chwilę.
— Juścić, żem go kapkę oszukiwał, to prawda. Jeno affekt mi stoi za exkuzę.
— Najczystszą. W passyi, tak jako na wojnie, wszelaki fortel jest godziwy, byle przynaszał wiktoryę. Owóż, ja Waszmości nie radzę tam chadzać, bo to wiktoryi nie da, jeno soli jeszcze dosypie na ranę.
— Tak Wacpani powiedasz? A no, to ja zrobię lepiéj. Tego momentu ruszam do wszystkich waszych Wójtów, do wszystkich Burmistrzów, do wszystkich Stu Mężów Rady. Opowiem im całą rzecz, będę w niebogłosy krzyczał o justycyę. Czy to wolno tak więzić i katować niewinne sieroty?