— Nie rób tego Waszmość. Te wszystkie Wójty i Burmistrze, to amikusy Pana Schultza. Na jednéj ławie z nim siedzą, o jeden respekt z nim stoją. Wszyscy w rumel Waszmości powiedzą, że nikt niéma prawa wtykać nosa do familijnych dyfferencyi, abowiem ociec może, jako żywnie mu się podoba, karać nieposłuszne dziecko.
— Jaki ociec? Tandem, do rozkazowania i tyrranizowania, to on ociec. A do miłowania, to nie ociec, jeno zalotnik. Cóż to za jakaś filozofya? — «Wacpanna bój się mnie, bo ja Fater, ale Wacpanna idź za mnie, bo ja nie Fater.» — Pfu! To jakieś luterańskie dystynkcye.
— Waszmość masz całką racyę. Nikt nie zakontruje, że Pan Schultz to tylko adoptowany ociec. A jednak z tém wszystkiém Waszmość u Magistratu przegrasz, bo zawdy swój za swoim trzyma.
— Ha! Jeśli tak Wacpani supponujesz, to ja jeszcze lepiéj zrobię. Sprowadzę tu moich kompanów. Cała Wodna Armata przyjdzie hurmem. Jak przypuścimy szturmik do Bursztynowego Domu, to nie ostanie kamienia na kamieniu, aż uprowadzim w tryumfie tę moją zaklętą królewnę.
Tu Pani Flora zerwała się z czerwonéj ławy, sama zaczerwieniona od przestrachu, podbiegła do Pana Kaźmiérza, i kładąc dłoń na jego ręku, mówiła z przerażeniem:
— Czy Waszmość sfixowałeś? Na miłość Boską, nie rób-że takowych excessów! Niech Panowie Officyjery zrąbią w mieście jedną ce-
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/199
Wygląd
Ta strona została skorygowana.