Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zwyczajnie, zaprzaniec. Niechże będzie pochwalony Majestat Boski, że mnie na podobną infamię nie przyszło, a już mi było bliziusio, boć ja już piszczałem w ich ręku, i nigdy pono jeszcze tyle tego maleństwa nie trzymali w garści.
— Otóż to właśnie i mnie tak prawił Michael, co jeszcze póka świat światem, nie nabrano tyle dzieciarni w jassyr; to — prawił — nie na sta, ni na tysiączki, ale na dziesiątki tysiąców; jak fury z onemi jeńczykami zaczęły ciągnąć za Ordą, to ciągnęły całkie trzy mile niemieckie. To — prawił — była czysta wojna anty-kinderna. Owóż, kiedy ten wielki generalissymus Koniecpolski rozbił ich na trzaski, tak tedy po wiktoryi patrzy, a tu owe trzy mile pełne fur z dzieciaszkami. Co tu z tém robić? Jedne zara na miejscu pobrały to oćce, to bracia, co kto swego znalazł. A resztę zawieźli do Leopola, i tam na Rynku tak wystawili jakoby w jarmarcznéj budzie. Tam tedy zjeżdżały się matki różne, każda swego maleństwa szukała, a co nie nalazło ni matki ni oćca, to poczciwe mieszczki Leopolskie rozebrały pomiędzy siebie. A co to tam były za lamenty i jubilacye, ci się poznają, owi swego nie znajdują — tu się ściskają, tam płaczą — to jakoby Sądny dzień.
— Komu to Waszeć mówisz? Wszakci ja tam był — i sprawiedliwie gadacie co Sądny dzień, bo iście wszyscy my zmartwychwstawali, i jedni szli do raju, do rodziców, a drudzy niekoniecznie do raju, boć to tam niejedno pańskie dziecko po-