Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, coś... To był morski człek?
— Ale gdzież tam! Nigdy. To był sławny Meister od zegarów, taki sławny, co nietylko w całéj Hanzie miał reputancyę, ale i Cesarz Rudolf bierał od niego horologia, i z Paryża o nie pisano.
— Więc ten brat miał jachać do Lwowa?
— Ia. Tedy ja mówię: «Dorotea, pojedź ty z Michaelem, obaczysz jeszcze starą matkę, i siostrom się nie dasz odrwić». A ona całuje mię po rękach. Tandem, pojachali. A tu w jaki miesiąc potém, straszne rzeczy gadają ludzie: jako tam wpadli Tatarowie, i pod Leopolem już plądrują. Tedy ja drżę o brata, i także téż o moją Doroteę. A tu po jakich dwóch miesiącach, są! Wracają zdrowi, żona przywozi trochę geldu po oćcu i w dodatku co jeszcze? Małego kinderka.
— O! Proszę!
— Cóż, kiedy nie swoje to było dziecko, jeno znajdek. A w takich okrutnych imprezach nalezione, co i trudno uwierzyć, i ja téż babskiemu gadaniu mało bym dał wiary, ale Michael tam był okulatem, a ten zawdy prawdę mawiał. Owóż tedy, prawili tak we dwoje, co Tatarowie rozlatawszy się po kraju, nie łapali prawie nijakiego niewolnika, jeno samych dzieciów.
— A tak, prawdę wam brat powiedział, oni na to najbardziéj łase, bo to ze starego już niełacno uczynić poganina, a z dzieci to zaraz narobią sobie Turków i Tatarów; i jeszcze potém to biedactwo bije się za wiarę Mahometa, i to z takim zawziątkiem jak żaden rodzony Turczyn.