Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szło na nędzę do chałupy, abo i z ran zmarniało nim je swoi odszukali.
— A tak, właśnie; i wiele było i takich, co się nikt o nich nie spytał, nie wiem z jakowéj tam racyi, czy że im Tatarowie ubili familię, czy że na czas nie zdążyła z szukaniem? Owóż tedy, moja Dorotea słysząc wielkie cuda o téj niesłychanéj tragedyi, wybrała się takoż z Michaelem na Rynek. Poszli jeno tak, byle się napatrzéć, aleć jak obaczyła tyle tego maleństwa, ona co się kochała w dzieciach, tak zara serce jéj spłynęło dezolacyą i affektem, a kiedy jeszcze widziała jak mieszczki Leopolskie rozbierają między siebie sierotki, tak sobie — powieda — zara pomyślałam: «A toć mię Pan Bóg na to właśnie tu przysłał, abym i ja tu sobie wybrała pociechę.» A było w czém wybiérać, jeno kłopot co brać? Bo i to ładne, i to gładkie, a wszystko nieszczęśliwe. Wszelako, najbardziéj wpadło jéj w oko to co było najmniejsze, niemowlę malusie, co piszczało tam na słomie, tak — powieda — jakby ten vogelek, co go złe chłopcy z gniazda precz wytrzęsły. Niewiasty po kolei to lulały, przynosiły temu trochę mléka, ale wziąć nikt nie śmiał; każdy wolał brać starsze, bo to już łatwiejszy odchówek, a to było takie subtelne, że i dotknąć strach, i szatki były na tém bardzo pańskie. Dorotea tedy czekała jeden dzień, i drugi dzień, i trzeci, aż obaczy, że ani żadna matka do téj odrobiny się nie przypytuje, ani żadna inna nie przygarnia, tak czwartego dnia zabrała jakby swoje, i mnie tu przywiezła.